środa, 31 lipca 2019

W POSZUKIWANIU WŁASNEGO JA- RECENZJA MAŁO ZNANEGO, A ZACHWYCAJĄCEGO SERIALU "TRINKETS"

Po rewelacyjnym 3. sezonie "Stranger Things" kompletnie nie mogłam wkręcić się w żaden serial. Przypomniałam sobie o zwiastunie nowej młodzieżówki Netflixa, który przemknął mi jakiś czas temu. Wtedy z braku czasu puściłam go w niepamięć, a o serialu też dość szybko ucichło i nie stał się hitem. Gdy po długich poszukiwaniach tytułu zasiadłam do "Trinkets", byłam pozbawiona wszelkich oczekiwań. Jakże mile się zaskoczyłam! 
"Trinkets" to bardzo wartościowa pozycja wśród seriali dla młodzieży, wyróżniająca się tematyką, świetną muzyką i doborową kreacją postaci. 


Elodie, Moe i Tabitha chodzą do tej samej szkoły, ale każda jest na innym szczeblu hierarchii tej społeczności. Spotykają się na zajęciach grupy wsparcia dla osób, mających problem z kradzieżą. Wspólny nałóg łączy dziewczyny i z czasem zaprzyjaźniają się coraz bardziej. Każda z nich boryka się z wieloma problemami, demonami przeszłości. Dziewczyny nie mają łatwego życia, a wsparcie znajdują właśnie w sobie. Okazuje się, że pozory mylą. Osoby, na które na szkolnym korytarzu patrzymy z góry po bliższym poznaniu mogą stać się przyjaciółmi...

Bohaterki polubiłam już od pierwszych scen. Prezentują one różne osobowości, co sprawia, że każdy odnajduje w nich cząstkę siebie. Często podejmują niezrozumiałe dla widza decyzje, ale wywołuje to sporo emocji. Problem pojawia się przy kreacji Elodie, której wątek prowadzony jest chaotycznie. Zdecydowanie bardziej kibicowałam jej koleżankom i chętniej oglądałam sceny z ich udziałem. Aktorki znakomicie wcieliły się w role, są bardzo wiarygodne. Spodobało mi się wykorzystanie ciekawego zabiegu. Postacie poboczne ukazywane są dość blado; widz nic się o nich nie dowiaduje. To uwydatnia chęć skupienia się tylko i wyłącznie na głównych bohaterkach. Zadziałało na plus! Poruszane w serialu problemy z pewnością dotrą do młodego widza i skłonią do refleksji. "Trinkets" skupia się na samotności młodego człowieka, potrzebie bliskości drugiej osoby, poszukiwaniu siebie i błędach, do których przecież każdy ma prawo. Kradzież w pewnym momencie odchodzi na dalszy plan. Mam wrażenie, że trochę zabrakło na ten wątek pomysłu. Dziwi mnie także to, iż Netflix ukazuje ją jako czynność łatwą, pozbawioną konsekwencji. Uważam, że serial powinien zniechęcić młodych ludzi do nałogów, a nie robić coś kompletnie odwrotnego. Ciąg wydarzeń wywołuje emocje, a krótkość odcinków (ok. 20 minut) sprawia, że w produkcję bardzo łatwo się wkręcić. Wrażenie wywarła na mnie także muzyka, korzystnie dobrana przez twórców. Warto zaznaczyć, iż serial powstał na podstawie książki, o tym samym tytule. Wadą okazała się mała ilość odcinków w pierwszym sezonie. Po skończeniu seansu czułam wielki niedosyt. Finał pozostawia furtkę do kontynuacji produkcji. Netflix wczoraj zapowiedział 2. sezon, który ma być jednocześnie ostatnim.

"Trinkets" ogląda się bardzo przyjemnie, z ciekawością. Dziwię się, że produkcja znalazła tak niewielu zwolenników i nie odniosła zbyt dużej popularności. Nie trafia co prawda na szczyt listy moich ulubionych seriali, ale z niecierpliwością czekam na kolejny sezon!

wtorek, 30 lipca 2019

PROJEKT "GO GIRLS!"-WPROWADZENIE

Lubię, gdy wykorzystuje się możliwości dzisiejszych czasów do dobrych, większych celów. Internet powinien łączyć ludzi, a nie dzielić. Brakowało mi strony, która byłaby strefą wspierającą młode dziewczyny. Często nurtują je ważne pytania, potrzebują inspiracji i motywacji do działania. Tak narodził się pomysł na projekt GoGirls, który rozpoczynam na blogu.
Dziewczyny! Stwórzmy przestrzeń, która będzie źródłem porad, wsparcia, ciekawej tematyki, bez tabu, bez hejtu. Pogadajmy o tym, co jest dla nas ważne! Dzielmy się swoimi doświadczeniami! Głęboko wierzę, że taka grupa jest potrzebna, szczególnie nastolatkom. Otaczają nas wyidealizowane posty blogerek, ciała modelek, filmy z idealnym makijażem. Młoda dziewczyna nie ma łatwo, gdy surfuje dzisiaj po internecie. Chcę to zmienić! Na razie projekt będzie działał na moim blogu www.w-swiecie-kultury.blogspot.com, a także fejsbookowej stronie, do której polubienia serdecznie zapraszam. Potrzebuje Waszej aktywności, bo to ma być WASZE miejsce, do którego z chęcią będziecie zaglądały. Panowie, także nas wspierajcie! Co sądzicie o moim pomyśle na ten projekt? Dzielcie się także swoimi pomysłami. Jaką tematykę chętnie byście czytały? Pierwszy post z cyklu Go Girls! już niebawem.

niedziela, 7 lipca 2019

3 (NAJLEPSZY!) SEZON "STRANGER THINGS" WBIJA W FOTEL!- RECENZJA

Wszyscy wiedzieliśmy, że długo wyczekiwany 3 sezon "Stranger Things" będzie mocny. Netflix postarał się o bogatą promocję serialu na autobusach, banerach czy nawet Openerze. Przy 1. sezonie wkręciłam się bardzo szybko w produkcję, sezon 2. spełnił moje najśmielsze oczekiwania i niejednokrotnie zaskoczył. Miałam wielką nadzieję, że twórcy w najnowszej serii zaserwują nam coś jeszcze lepszego. Już pierwsze odcinki wbijały mnie w fotel, wkręciłam się w klimat dosłownie od pierwszych minut.
Najlepszą rekomendacją jest moja mama, która o 12 w nocy kazała sobie włączać jeszcze jeden odcinek, a nawet nie widziała poprzednich sezonów. Sami widzicie, jak to działa! Najnowszy sezon zawładnie waszym umysłem niczym Łupieżca Umysłów.

Nadchodzą wakacje. Słoneczne lato w Hawkins przynosi zmiany. Życie towarzyskie toczy się nad miejskim basenem, a także w nowootwartym centrum handlowym. Nasi najmłodsi bohaterowie sporo dorośli. Jednym z głównych wątków stają się więc ich miłosne rozterki. Świetnie rozładowuje to napięcie i jest ciekawym przerywnikiem między poważniejszymi scenami. Podobnie jak w przypadku poprzedniego sezonu, bohaterów podzielono na grupki. Razem będą oni dążyć do ocalenia świata i pokonania zła. Mamy tutaj Joyce i sierżanta Hopper'a, którzy wyraźnie mają się ku sobie. Kibicowałam tej dwójce od samego początku. "Eleven" i paczka jej najbliższych przyjaciół zaczynają odczuwać nadchodzące zagrożenie i próbują się mu przeciwstawić. Steve łączy natomiast siły z ekscentryczną Robin (swoją drogą świetna nowa postać i bardzo dobra gra aktorska), Dustinem i Ericą (gwarantuje, że ta dziewczynka zapewnia sporo śmiechu). Ważną postacią tej części staje się także Billy, przyrodni brat Max. Wątki te przeplatają się między sobą, aby połączyć się w wielkim finale.
Ta wielowątkowość zapewnia brak nudy, ale w pewnym momencie jest dość przytłaczająca. Zdarzało mi się w czasie akcji zapominać o pewnych sytuacjach i przypominałam sobie o ich istnieniu wtedy, kiedy twórcy do nich wracali lub wręcz przeciwnie z niecierpliwością czekałam, aż kontynuujemy jakiś wątek. Producenci zadbali jednak o to, aby podbudowywało to ciekawość widza, a nie było wadą serialu. Mogę mieć do nich jedynie zarzut o to, że pewne schematy z poprzednich sezonów się powtarzały. Punkty kulminacyjne i rozwiązanie akcji były powieleniem tych z poprzedniej serii. Wielka szkoda.

3. sezonu nie sposób nie pochwalić za klimat lat 80. To odróżnia go od poprzednich. Muzyka, kostiumy, scenografia to coś wspaniałego, dopracowanego w każdym detalu. To sprawia, że najnowszy sezon jest pięknym obrazkiem i niesamowicie cieszy oko. Ogląda się to naprawdę z wielką przyjemnością. Nawiązania do lat 80. są bardzo przemyślane, cofamy się w czasie.

"Stranger Things" umiejętnie łączy różne gatunki, od nastoletniego romansidła po mrożący krew w żyłach thriller. Widz pokłada się ze śmiechu tylko po to, aby za kilka minut zalać się łzami. Emocjonalny rollercoaster zapewniony. Demogorgon jest chyba jeszcze bardziej przerażający. Widzowie domagający się strasznych, pełnych krwi scen bedą zadowoleni. 
Serial odkrywa aktorskie talenty. Nie potrafię wybrać najlepszej aktorskiej kreacji. Oczywistością jest, że zachwyciła mnie Millie Bobby Brown jako "Eleven". Mimika twarzy tej dziewczyny, emocjonalność rozbraja. Bardzo polubiłam nową bohaterkę Robin (w tej roli Maya Hawke). Wszyscy odtwórcy głównych ról przemawiają do mnie i tworzą postaci, których nie sposób nie lubić. Netflix przyzwyczaił mnie już do tego, że lubi wątki LGBT, feminizmu, ale obecność takowych tutaj i tak była dla mnie zaskoczeniem. Podczas oglądania zwróćcie uwagę na nawiązania do filmów z lat 80. Scena z piosenką z "Niekończącej się opowieści" wymiata!

Nie spodziewałam się, że finałowy odcinek sprawi, że zaleję się łzami. Scena po napisach intruguje i każe z niecierpliwością czekać na sezon 4. Trochę obawiam się, że nie uda utrzymać się wysokiego poziomu. Dla mnie ta historia mogłaby zakończyć się już w tym momencie. Mam jednak nadzieję, że Netflix kolejny raz nas zaskoczy i wzniesie się na wyżyny. 3 sezon pochłonął mnie do reszty i cierpię teraz na serialowego kaca. 


"Życie jest inne. Wciąż upływa, czy tego chcesz czy nie. Niekiedy bywa bolesne, a niekiedy zaskakujące, radosne. (...) A gdy życie Cię skrzywdzi, a napewno to zrobi, zapamiętaj ból- jest dobry, bo oznacza, że nie utknęłaś w ciemnej jaskini." <3

wtorek, 2 lipca 2019

"TRZY KROKI OD SIEBIE" LEPSZE NIŻ "GWIAZD NASZYCH WINA"?- RECENZJA FILMU

Jestem fanką filmów pokroju "Gwiazd naszych wina". Zawsze zalewam się na nich łzami. Muszę przyznać jednak, że zrobiło się ich zbyt dużo. Wszystkie opierają się na chorobie głównego bohatera lub bohaterki i spotkaniu miłości życia. Temat ten wydał mi się już wyczerpany. Po obejrzeniu zwiastuna "Trzech kroków od siebie" z niecierpliwością czekałam na premierę, mając jednocześnie obawy, że okaże się dość nudny właśnie przez zbyt dużą ilość podobnych filmów. Na szczęście twórcy pozytywnie zaskoczyli, a chemia między aktorami i ich naturalność sprawiła, że "Trzy kroki od siebie" śmiało mogą konkurować z hitem "Gwiazd naszych wina" o miano najlepszego filmu młodzieżowego o miłości, dla której przeszkodą staje się choroba. 


Stella i Will chorują na mukowiscydozę. Biorą udział w eksperymentalnej terapii i właśnie tak się poznają. Nie jest to jednak miłość od pierwszego wejrzenia. Bohaterowie zmagają się z różnymi etapami choroby, śmiercią. Nie mogą zbliżyć się do siebie bliżej niż na trzy kroki. Ich poglądy na świat skrajnie się różnią, co sprawia, że uczą się od siebie. Zdając sobie sprawę z upływającego czasu, doceniają każdą chwilę razem.

Produkcja urzekła mnie przede wszystkim grą aktorską. Uważam, że Cole Sprouse niesamowicie wczuł się w historię i to jego najlepsza rola. Razem z Haley Lu Richardson zachowują się bardzo naturalnie, a chemia między nimi sprawia, że widz wierzy w ich uczucie. Film pięknie dopełnia ścieżka dźwiękowa. Fabuła potrafi zaskoczyć, nie jest tak przewidywalna, jak mogłoby się wydawać.
To piękna historia, która wzrusza i skłania do refleksji. Zwraca uwagę na to, jak ważne są  wzajemna bliskość i dotyk. Czas spędzony na seansie nie będzie stracony. Polecam!