sobota, 20 lutego 2021

KWIAT JABŁONI "MOGŁO BYĆ NIC"-RECENZJA ALBUMU

Druga płyta zespołu Kwiat Jabłoni "Mogło być nic" jest obecnie najlepiej sprzedającą się płytą w Polsce. Zachwyt nad albumem dopadł też mnie i muszę przyznać. że w ostatnich dniach piosenki te towarzyszą mi w każdej wolnej chwili. 

"Mogło być nic" to zbiór 12 utworów, które składają się na spójną opowieść. Muzycznie dalej głównym nurtem  jest folk i mandolina, ale duet umiejętnie łączy te brzmienia z innymi. Tym jednak co ja cenię sobie w ich przypadku najbardziej są teksty. Tak samo jak na debiutanckiej płycie znajdziemy tutaj przeróżną tematykę, bardzo aktualną. Kwiat Jabłoni podejmuje się problematyki depresji, ekologii, a także kondycji człowieka i jego miejsca na świecie. Widać także większą dojrzałość i świadomość wokalu. Bardzo rozwinęli się głosowo. 


Płytę otwiera "Buka", która nawiązując do bajki z dawnych lat, wprowadza spokojnie słuchacza w klimat i hipnotyzuje. Jest to także dowód na to, jak Kasia i Jacek Sienkiewiczowie potrafią pisać na ważne tematy w sposób alegoryczny, wprowadzając symbol nawet z bajki. 
Dalej mamy dynamiczniejsze "Mogło być nic". To utwór niosący w sobie wielką nadzieję.

"I to zapiera dech, że jest coś a nie nic"


"A skoro szarość nie zachwyca to ilu potrzebujesz barw?"

Następne utwory utrzymują poziom. Co najważniejsze nie ma monotonii, o którą bardzo się bałam, bo łatwo o nią szczególnie w takiej stylistyce. Widać, że utwory zostały precyzyjnie wyselekcjonowane. Bardzo przyjemnie słucha się "Byle jak", "Nie ma mnie". Jest to moment refleksji. 
Jedną z moich ulubionych piosenek jest "Kometa", opowiadająca o kruchości życia, z ciekawą aranżacją. 

Optymizm wraca przy "Zaczniemy od zera". Album nabiera innego znaczenia za sprawą pandemii. Wiele jest tutaj wersów, które możemy odnieść do obecnych czasów, nawet jeśli "Maska" nie opowiada o takiej, która chroni nas przed wirusami. 
Idziemy na "Bankiet", nogi niosą do tańca mimo, iż rodzeństwo ponownie zastanawia się nad losem ludzi, przeznaczeniem. Powoli do końca zbliża nas "Wyjście z bankietu", gdzie możemy przez 2 minuty delektować się samą melodią. "Przezroczysty świat" jest swego rodzaju podsumowaniem i odwołuje się do ery wbijania wzroku w ekrany. 

"A gdyby tak, choć jeden raz Nam się zatrzęsła Ziemia"

Album kończy bonus "Idzie zima", który fanom jest już znany, ale muszę przyznać, że bardzo pasuje do tej płyty i dobrze, że został ujęty. W tym momencie każdy słuchacz żałuje, że droga dobiegła końca. 

"Mogło być nic" jest dla mnie podróżą, przez ten album się płynie. To płyta idealna na pandemiczne czasy, przynosi spokój i ukojenie. Duet stworzył bardzo spójną historię pod względem tekstowym jak i muzycznym. Wszystko dopracowano w każdym calu i zadbano, aby słuchać przez ani minutę się nie nudził. Kwiat Jabłoni drugą płytą udowodnili na co ich stać i zawiesili poprzeczkę bardzo wysoko. 




niedziela, 20 września 2020

NAJNOWSZA, AKTORSKA WERSJA "MULAN"- CZY DORÓWNUJE TEJ ANIMOWANEJ SPRZED LAT?

Za każdym razem mam obawy w stosunku do nowych wersji kultowych filmów Disneya. Kilkukrotnie produkcje te udały się, ale niekiedy też były klapą i nic nie wnosiły. Animowaną "Mulan" bardzo lubiłam. Po zwiastunie aktorskiej wersji miałam mieszane uczucia. Pierwszą rzeczą, która mi się nie spodobała był brak kultowego dla mnie przyjaciela Mulan- Mushu. Pozbawiona oczekiwań zabrałam się za oglądanie. Jakież było moje zdziwienie, gdy nowa "Mulan" naprawdę zaczęła mi się podobać. Chociaż z animowaną wiele ją różni....


Baza fabuły opiera się na tym, co już znamy. Młoda dziewczyna wyrusza na wojnę, udając chłopca, aby zastąpić schorowanego ojca. Sporo jednak zmieniono. Remake nie jest musicalem, chociaż melodie w tle czerpią ze znanych z animacji utworów. Będąc przy muzyce, nie sposób nie pochwalić głównego utworu "Loyal, Brave, True" (także w wersji polskiej) i nowej wersji "Reflection". 


Zmieniła się także sama główna bohaterka. Jest poważniejsza, bardziej wycofana. Wciąż jednak uosabia siłę i jest wzorem dla wielu młodych dziewcząt. Wybranek jej serca nie jest wcale kapitanem, a zwykłym żołnierzem. Disney chciał jeszcze bardziej podkreślić rolę kobiety i wprowadził postać wiedźmy, która w młodości była bardzo podobna do Mulan, ale ostatecznie wybrała inną drogę. Jej wprowadzenie zadziałało na ogromny plus. Nieobecność Mushu została zrekompensowana krążącym nad bohaterką przepięknym feniksem. Wszystkie te zmiany sprawiają, że "Mulan" z 2020 roku zyskuje autonomię. Nie odcina się od wersji poprzedniej, ale przedstawia tę historię w zupełnie inny sposób na miarę dzisiejszych czasów. Realizacja jest na wysokim poziomie. Zachwycają panoramy, kolorystyka. Warto udać się do kina, aby ten efekt poczuć w pełni. 
Produkcja ma kilka wad. Przede wszystkim zabrakło mi emocji w głównej bohaterce. Odtwórczyni roli Mulan spłyciła postać. Zabrakło mi także odrobiny humoru.
Nie jestem za tym, aby aktorskie wersje w stu procentach kopiowały animowane. Za to karciłam "Króla lwa", mimo iż wizualnie mnie zachwycił. Cieszę się zatem, że tym razem dostaliśmy coś innego. Film ogląda się z przyjemnością, pomimo kilku niedociągnięć. Spodziewam się, że znajdzie on tyle samo zwolenników co oponentów, w zależności od oczekiwań i elastyczności na zmiany. Ja daję 7.5/10.


środa, 26 sierpnia 2020

"POWER"- NOWOŚĆ NETFLIXA, KTÓRA ZASKAKUJE

 Filmy akcji Netflixa jak do tej pory nie reprezentowały wysokiego poziomu. Z tego powodu dość długo zwlekałam z obejrzeniem nowości platformy. Sam pomysł jak i obsada napawały optymizmem. 



"Power" balansuje na granicy science-fiction i filmu akcji. Akcja toczy się w Nowym Orleanie, w którym zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Wszystko za sprawą pigułek, które dają zwierzęce moce i siły, indywidualne dla każdego człowieka. Dilerką substancji jest młodziutka Robin, która w ten sposób zarabia na utrzymanie. Współpracę nawiązuje z nią lokalny gliniarz Frank (w tej roli Joseph Gordon- Levitt), który również wykorzystuje "powera". Z twórcami pigułki chce walczyć Art- były żołnierz, którym kierują osobiste pobudki. Przyznacie sami- zamysł oryginalny i ciekawy. 

Produkcja jest idealną propozycją na weekendowy wieczór. Nie miałam wielkich oczekiwań, ale całość oglądało mi się bardzo przyjemnie. Realizacja nie jest pozbawiona wad. "Power" nie powoduje rewolucji kina i nie zostaje w głowie na długo, ale z powodzeniem wypełnia piątkowy seans. Film niewątpliwie broni gra aktorska. Jamie Foxx przyciągnął moją uwagę. "Power" trzyma w napięciu, kilka razy zaskakuje. Efekty jak dla mnie na dość satysfakcjonującym poziomie. Całości dopełnia przyjemna ścieżka dźwiękowa. Największym atutem jest z pewnością sam koncept, pomysł na fabułę. Polecam!

niedziela, 5 lipca 2020

"GDYBY OCEAN NOSIŁ TWOJE IMIĘ" TRAFIA W SERDUCHO!- RECENZJA KSIĄŻKI

"Gdyby ocean nosił twoje imię" to kolejna już książka Tahereh Mafi- autorki "Dotyku Julii". Tym razem postawiłam na przeczytanie jej w języku angielskim. Historia niezwykle mnie poruszyła, zwróciła uwagę na kilka ważnych aspektów. Czytanie było wielką przyjemnością.

"Jeśli decyzja, którą podjęłaś, przybliżyła cię do człowieczeństwa, postąpiłaś słusznie."

Autorka tworząc główną bohaterkę, wzorowała się na swoich przeżyciach. Shirin jest Muzułmanką, co utrudnia licealne życie. Inni uczniowie patrzą na nią jak na źródło zagrożenia. Samotna, skrzywdzona nie potrafi już dostrzegać dobra w innych. Ucieczką staje się taniec. Jak się jednak okazuje nie wszyscy widzą w niej wroga. Praca w parach podczas lekcji biologii sprawia, że Shirin poznaje Oceana- przemiłego chłopaka, szkolną gwiazdę koszykówki. Czy jednak serce pełne bólu i złamane przez wielu ludzi jest w stanie otworzyć się na miłość? Czy można jeszcze komukolwiek zaufać, gdy wokół panuje tylko nietolerancja? Na te pytania stara się odpowiedzieć autorka.

"(...) miłość to niespodziewana broń,(...) to nóż, który był mi potrzebny, by przeciąć kamizelkę kuloodporną, jaką nosiłam na co dzień."

Największą zaletą są w mojej opinii wykreowani bohaterowie, z którymi łatwo się utożsamić. Nie są przerysowani ani papierowi, tylko bardzo ludzcy. Jeśli chodzi o fabułę, to niewiele się dzieje Książka ta opiera się głównie na dialogach na temat otaczającego świata. To zbiór wielu życiowych cytatów. Z historii wypływa mądrość. Czytelnikowi robi się ciepło na sercu i czuje pokrzepienie. Podobał mi się styl pisania autorki. Sięgnęłam po tę pozycje w języku angielskim i spokojnie mogę ją polecić nawet niezaawansowanym osobom. Będzie świetna na początek.
Nieco rozczarowało mnie zakończenie. Spodziewałam się czegoś innego i coś jeszcze dorzuciłabym także do wątków fabularnych. Potencjał nie został w pełni wykorzystany, ale faktem jest, że jest to pozycja warta przeczytania. Mafi ukazuje problem rasizmu, wykluczenia, ale daje także nadzieję na to, że istnieje na świecie dobro i należy w nie wierzyć.


niedziela, 28 czerwca 2020

"TAMTE DNI, TAMTE NOCE" 20 LAT PÓŹNIEJ- RECENZJA KSIĄŻKI "ZNAJDŹ MNIE"

"Tamte dni, tamte noce" za sprawą ekranizacji osiągnęły światowy sukces. Ucieszyła mnie wiadomość, że pojawi się kontynuacja i także zostanie przeniesiona na duży ekran. Po latach A. Aciman powraca do bohaterów bestsellera, gdyż jak sam twierdzi świat ten nigdy go nie opuścił. Czy jest to udany powrót? Niekoniecznie. 

"Być może było parę promów, którymi należało popłynąć, ale tego nie zrobiłem."

"Znajdź mnie" to tak naprawdę zbiór kilku opowiadań, czym autor według mnie już na starcie strzela sobie w kolano. Ku zaskoczeniu pierwsza część dotyczy ojca Elia- Samuela. Mężczyzna wiele przeszedł i czuje, że już nic na niego w życiu nie czeka. W pociągu spotyka młodą kobietę, która zmienia wszystko. Między tym dwojgiem bardzo szybko rodzi się uczucie. Nie przypadło mi do gustu poprowadzenie tego wątku, nie udało mi się uwierzyć w tę relację. Część ta jednak obfitowała w wiele życiowych przemyśleń i umiejętnie ukazywała emocje. Kolejne strony przenoszą nas do Elia, który rozwija muzyczną karierę. Na jego drodze niespodziewanie pojawia się dużo starszy mężczyzna, który rozbudza skrywane pragnienia. Bardzo mało jest natomiast Oliviera. To wszystko sprawia, że w mojej opinii nie można tej książki traktować jako kontynuacji "Tamtych dni, tamtych nocy". 

"A może ludzie po prostu przychodzą i odchodzą."

W "Znajdź mnie" na dobra sprawę za wiele się nie dzieje. Właśnie dlatego jestem rozczarowana, a nawet zła, gdyż oczekiwałam dużo więcej. Pragnęłam powrócić do relacji między Elio a Olivierem. 
Co wciąż działa na plus to styl autora. Aciman świetnie kreuje bardzo plastyczny świat, pełen metafor, emocji. Z tego powodu powieść czyta się przyjemnie. Z pewnością jest to jeden z najlepiej ukazujących uczucia autorów. To książka o pragnieniach, skrywanych uczuciach, zagubieniu, ale także o chęci posiadania wpływu na los i podejmowaniu odważnych decyzji. Autor ukazuje miłość w różnych obliczach. 

"Każdy z nas jest jak księżyc, pokazujący się ziemi tylko w kilku aspektach, ale nigdy w całości."


Rozczarowanie to słowo, które jako pierwsze ciśnie się na usta. Wielka szkoda niewykorzystanego potencjału.
Mimo kilku dobrych momentów uważam, że kontynuacja była zupełnie niepotrzebna. Jedynym plusem jest styl autora i wykreowany przez niego świat. 

wtorek, 16 czerwca 2020

POLSKA PRODUKCJA, KTÓRĄ POKOCHAŁ CAŁY ŚWIAT- RECENZJA SERIALU "W GŁĘBI LASU"

Gdy tylko zobaczyłam zwiastun "W głębi lasu" wiedziałam, że będzie bardzo dobrze i z niecierpliwością czekałam na serial. Produkcja opiera się na powieści Harlana Cobena, co już jest bardzo dobrą rekomendacją. To bowiem bardzo znany i lubiany pisarz światowej sławy. Polski serial pokochał cały świat i absolutnie 
zasłużenie.

  

W 1994 roku życie głównego bohatera- Pawła Kopińskiego zmieniło się na zawsze za sprawą tragicznych wydarzeń. Podczas obozu, na którym był opiekunem czwórka uczestników weszła wieczorem do lasu i nigdy już nie wróciła. Znaleziono dwa ciała, a o pozostałej dwójce, w tym siostrze Pawła, słuch zaginął. Po ponad 20 latach nasz bohater jest prokuratorem i stara się ułożyć życie na nowo po śmierci żony. Niespodziewanie przeszłość powraca, gdy zostaje odnalezione ciało tajemniczego mężczyzny. Przedmioty przy nim się znajdujące wskazują na powiązanie ze sprawą obozu. Wspomnienia wracają. Paweł będzie się starał rozwikłać zagadkę sprzed lat i dowiedzieć się, czy jego siostra przeżyła. Śledztwo postawi na jego drodze także dawną miłość, która poznał na obozie. Dwie linie czasowe przeplatają się ze sobą i jak po nitce do kłębka dochodzimy wraz z bohaterami do ujawnienia tajemnicy lasu. 

Pierwsze, co należy pochwalić to gra aktorska. Grzegorz Damięcki świetnie odnalazł się w roli Kopińskiego. Jest tajemniczy, przyciągający, to w większości na jego barkach spoczywa serial. Znakomicie partneruje mu Agnieszka Grochowska. Między dwójką bohaterów czuć było chemię. Radę dało także młodsze pokolenie. Książka Cobena została w wielu kwestiach zmieniona, w większości na potrzeby polskich realiów. Kilka spraw pominięto, ale także zmieniono sporo zdarzeń, według mnie zupełnie niepotrzebnie. Lepiej sprawdziłyby się w pierwotnej wersji np. finalizacja wątku Kamili- siostry Pawła czy niepotrzebne wprowadzenie tematyki Żydów. "W głębi lasu" wyróżnia klimat. Produkcja została zrealizowana na wysokim poziomie ze świetnie przemyślanymi zdjęciami. Całości dopełnia także trafnie dobrana muzyka. Fabuła trzyma w napięciu. Jest bardzo zaskakująco, co sprawia, że ma się ochotę obejrzeć wszystkie 6 odcinków na raz. Finał nie zawodzi. Kilka wątków pozostaje otwartych, co w zupełności mi jednak nie przeszkadzało. Narzekać można na jakość dźwięku, a także pozbawienie logiki niektórych kwestii. 
"W głębi lasu" ogląda się bardzo przyjemnie, jednym tchem i jest to jedna z ciekawszych propozycji Netflixa ostatnich tygodni. Nie możecie jej pominąć. 

sobota, 13 czerwca 2020

CZY MIMO WSZYSTKO 4. SEZON "13 POWODÓW" SIĘ UDAŁ?- OMÓWIENIE FINAŁU SERIALU (SPOJLERY)

Pojawienie się "13 powodów" było wstrząsające dla widzów i zmieniło serialowy świat, wyznaczając zupełnie nowy kierunek młodzieżowych seriali. Poruszono ważne i dotychczas pomijane tematy. Historia Hannah Baker dogłębnie mną poruszyła i sprawiła, że "13 powodów" stało się moim ulubieńcem. 2. sezon dopełniał historię bohaterki. Sezon 3. był już natomiast zupełnie niepotrzebny i nie oglądało mi się go z przyjemnością. Z tego powodu bałam się finałowego sezonu, który tydzień temu miał swoją premierę. Moje obawy w dużej części były słuszne. Ten sezon udać się po prostu nie mógł. Mimo to, miał swoje dobre momenty. Z pewnością oglądało mi się go zdecydowanie przyjemniej niż poprzednika. Uroniłam kilka łez, zaskoczono mnie finałem. Ale po kolei..


Recenzja ta zawiera spojlery, gdyż jest bardziej omówieniem sezonu. W mojej opinii w tym przypadku nie można za wiele powiedzieć bez zdradzania fabuły.
Pierwsza scena informuje nas o śmierci jednego z bohaterów. Pewnie, gdyby nie ona nie oglądałabym tego sezonu tak szybko. Powodowała mną jednak ciekawość. Sprytnie wykorzystany zabieg. Nim dowiadujemy się, czyj pogrzeb obserwujemy zostajemy przeniesieni 6 miesięcy wcześniej. Bohaterowie wciąż żyją śmiercią Bryce'a i Monty'ego. Czują się winni z powodu wrobienia tego ostatniego w morderstwo. W związku z tym wydarzeniem w liceum pojawia się tajemniczy Winston. Chce dowieść niewinności Monty'ego i jest przekonany, że to Clay i jego przyjaciele stoją za zbrodnią. Każdy z bohaterów zmaga się ze swoimi problemami. Clay'a męczą ataki paniki, wciąż widzi duchy zmarłych. Te sceny są według mnie bardzo nieudane, dziwne. Justin wychodzi z odwyku, ale okazuje się, że czekają na niego inne przeciwności losu. Stacza się Zack, pogrążając smutki w alkoholu. Jessica zaczyna spotykać się z przystojnym sportowcem-Diegiem. Alex poznaje siebie i za sprawą zbliżenia się do Winstona zaczyna rozumieć, że jest gejem. Tony zaczyna brać udział w walkach. Przy tym wszystkim starają się być normalnymi nastolatkami. Wybierają studia, szykują bal maturalny. 

Właściwie przez cały sezon nie wiele się dzieje. Trochę tego, trochę tamtego. Widoczny brak pomysłu. Z jednej strony mamy kilka osób, które podejrzewają, że Monty został wrobiony i chcą tego dowieść. Ostatecznie nic z tego nie wynika. Nie ma ciągu przyczynowo-skutkowego. Stan psychiczny Clay'a i jego czyny momentami denerwują widza. Nie da się mu już współczuć, gdyż wszystkie emocje wydają się bardzo przerysowane. Nie przepadałam za postacią Ani i cieszę się, że jest jej tutaj mniej niż poprzednio.  Nierealny jest także wątek walki uczniów ze szkołą. Wydarzenia z 9 odcinków spokojnie możnaby zmieścić w 4. Połowa jest bowiem niepotrzebna i nic nie wnosi. Zdecydowanie najwięcej dzieje się w finale. Justin choruje na AIDS i jego stan jest poważny. Szpitalne sceny są bardzo wzruszające. W pewnym momencie bohater oddycha tylko i wyłącznie za pomocą respiratora. To ciężki wątek. Justin umiera w męczarniach. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Stawiałam bardziej na ponowne morderstwo lub samobójstwo. Uważam, że Justin zasługiwał na szczęśliwe zakończenie, gdyż już wygrzebywał się z nałogu i mógł zacząć szczęśliwe i wolne życie. Bardziej zrozumiała byłaby dla mnie śmierć Tylera, Alexa, Zacka czy nawet już Clay'a, który poniekąd prosił się o nią cały sezon. Przeryczałam ten odcinek. Trochę czuje jakby twórcy zagrali na moich emocjach. Podobały mi się natomiast końcowe przemowy. Czy to dobrze, że po raz kolejny bohaterowie nie zostali ukarani?- kwestia sporna. Mimo wszystko finalizacja serialu była na dobrym poziomie. Cieszę się, że pokazano nam moment ukończenia liceum i zwrócono uwagę na kilka ważnych spraw.  Momentami było sentymentalnie, a tego oczekuje od finału. 
Serial powinien zakończyć się na 2. sezonie, co niestety się nie stało. Zabrakło pomysłu, a to, co otrzymaliśmy nie może satysfakcjonować. Na pewno jest zaskakująco, ale nie na tyle, aby uznać sezon za udany. 
Jakie są Wasze opinie? Jestem ciekawa!